środa, 24 lutego 2016

Nowy lokator a myślenie przestrzenne

Dzisiaj chciałabym pokazać projekt, który mnie absolutnie zachwycił, a który poznałam dzięki profesorowi na wykładzie na studiach podyplomowych. (Nie wiem czy się chwaliłam, ale zapisałam się na studia na ASP w Łodzi, Architektura Wnętrz i Wystawiennictwo).

Historia jakich wiele, tym razem w Australii. Była sobie para ludzi, miała niewielkie mieszkanko -
38 m2 - idealne dla nich. Przestrzeń dzienna, sypialenka, kuchnia, w sam raz. Ale jak to bywa z młodymi ludźmi, pojawił się w ich życiu nowy lokator. A lokum najwyraźniej zmieniać nie chcieli. I jak tu teraz wykombinować miejsce dla potomka, żeby w strefie dziennej nie stało łóżko z rozbebeszonymi betami? Ani nie łączyć funkcji spania z sofą?

Rozwiązanie biura Anthony Gill Architects jest fascynujące w swojej prostocie. Przyznać musicie jednak, że wymagało zdecydowanie nieszablonowego myślenia. Zamiast dzielić przestrzeń tylko w pionie, zrobiono to także w poziomie.


Przestrzeń dzienna została została przestrzenią dzienną. Jedynie na noc ulega transformacji. Z szafy magicznie wyjeżdża łóżko. 


 

Co zatem dzieje się po przeciwnej stronie szafy, która stanowi granicę pomiędzy pomieszczeniami? Coś bardzo fajnego, co na pewno spodobałoby się każdemu dziecku na świecie. 


Własna koja z łóżkiem (prawie) piętrowym. Świetne jest także rozwiązanie z półkami na książki po obu stronach barykady - pod sufitem w pokoju dziennym i pokoju dziecka. 



Mieszkanie jest urządzone bardzo prosto, a jednocześnie bardzo pomysłowo i spójnie. W pokoju dziennym króluje regał z książkami.



Połączenie czerni i drewna płynnie przechodzi do kuchni. Po prostu w pewnym momencie zamiast książek na półkach pojawiają się naczynia kuchenne. W mieszkaniu nie zabrakło ikon designu, takich jak krzesło Wishbone Hansa J Wengera czy dziecięce krzesełko Tripp Trapp.


W kuchni konsekwentnie czerń i drewno, plus biel. Wygodne, otwarte półki, praktyczny, niezniszczalny metalowy blat. 



Właściwie to mieszkanie jest skromne, żadnych wodotrysków. Proste, nawet tanie materiały, jak np. wszechobecna sklejka. Tylko najpotrzebniejsze sprzęty. Stonowana kolorystyka. 

Dlaczego zatem jest jednocześnie tak fantastyczne??? 

Właśnie dlatego. Jest skrojone na ludzką miarę. Wszystko, absolutnie wszystko - projekt funkcjonalny oraz dodatki -  jest głęboko przemyślane i praktyczne. Nie ma nic zbędnego. 

A mnie osobiście oczywiście urzekają także książki... I cudowny dywan. 

A Wam jak się podoba?

Uściski!
Magda


środa, 17 lutego 2016

Domowy peeling kawowy



Jak tam Wasze postanowienia noworoczne? Były jakieś? Jeszcze je realizujecie? Ja miałam tylko jedno: używać jak najmniej przetworzonych produktów, które mogą szkodzić mi, mojej rodzinie oraz środowisku. Objęło to przede wszystkim gotowe potrawy, wszelkie dosmaczacze (używam ich bardzo rzadko, ale jednak zdarza mi się skorzystać z kostki rosołowej; Maggi, Kucharki itp. odstawiłam już dawno), półprodukty. Całkiem dobrze mi idzie :) 

Moje postanowienie rozciągnęło się także na kosmetyki. Jakiś czas temu, niedawno dość, przeczytałam artykuł o mikrodrobinkach KLIK. Bardzo mną poruszył. Zachęcam do przeczytania całego tekstu pod załączonym powyżej linkiem. W skrócie opowiem, że peelingi ze sklepu zawierają plastikowe mikrodrobinki o wielkości od 0,0004 mm do 1,24 mm. W jednej butelce produktu znajduje się do 300 000 mikrodrobinek, które są na tyle małe, że przenikają przez wszystkie możliwe filtry w stacjach uzdatniania wykorzystanej wody i trafiają do jezior, mórz i oceanów. Zwierzęta nie są w stanie odróżnić ich od pokarmu, a ich organizm nie radzi sobie z nimi, co może prowadzić nawet do śmierci zwierzęcia. W USA już zakazano produktów z mikrodrobinkami. 

Bardzo się przejęłam tym artykułem. Jak zwykle postanowiłam zacząć od siebie.

Już wcześniej słyszałam o peelingu kawowym, nawet próbowałam nieudolnie, ale nie przypadł mi do gustu. Ale ostatnio moja kosmetyczka, która też uwielbia wszelkie naturalne produkty i patenty, poradziła mi wymieszać fusy z kawy z żelem w oliwce. A ponieważ w ramach postanowienia noworocznego staram się nie pić kawy instant, fusów ci u mnie dostatek. To był strzał w dziesiątkę!!! Od siebie dodałam jeszcze mydło w płynie. 

Ale przejdźmy do konkretów. Jak zrobić

DOMOWY PEELING KAWOWY



Składniki:

3 łyżki fusów z kawy
1 łyżka oliwki pielęgnacyjnej w żelu
1 łyżka mydła w płynie

Wykonanie:

Połączyć w miseczce lub słoiku podane składniki. Otrzymamy pachnące błotko :) Używać od razu.


Uwagi:

  • Podane proporcje są orientacyjne i naprawdę nie mają fundamentalnego znaczenia. Najważniejsze są oczywiście fusy. Ja odkładam fusy z ekspresu kolbowego, ale oczywiście mogą być z kawy "z ziemią", albo tzw. "plujki" czy z ekspresu przelewowego.
  • Dzięki oliwce ciało jest cudownie gładkie po takiej sesji, nie trzeba go potem osobno nawilżać balsamem, zaś mydło daje większego poślizgu, no i oczywiście myje.
  • Radzę zabieg przeprowadzać pod prysznicem, w zamkniętej kabinie. Na pewno nie w wannie!!!   Strasznie się chlapie i brudzi, ja zawsze spłukuję prysznicem całą kabinę.
  • Zazwyczaj stosuję peeling po nałożeniu odżywki na włosy. Wtedy zakręcam wodę i szoruję ze wszystkich sił! Potem spłukuję za jednym razem włosy i kawę z ciała. Warto dobrze się spłukać, drobinki kawy lubią się chować w, hmmm...  zakamarkach ciała :)
  • Przy okazji robię także peeling dłoni i stóp. Z twarzą delikatnie - ten peeling jest dość ostry i lepszy do ciała. 

Mam nadzieję, że spróbujecie i zobaczycie, jaka to fantastyczna sprawa. Kofeina pobudza krążenie, drobinki polerują nas ze starego naskórka, a oliwka nawilża. W dodatku to opcja ekologiczna i korzystna dla kieszeni. A jeśli chcecie zostać przy peelingu kupnym, to zwracajcie proszę uwagę, jakiego typu drobinki zawiera. Jeśli plastikowe, to niech Was ręka boska broni! Jeśli drobinki są z kruszonych pestek czy skorupek orzechów, to jak najbardziej.

Uściski!

Magda




piątek, 12 lutego 2016

Happy Valentine's Day and watercolours

Wiecie co? Uczę się malować akwarelami! I to jest bardzo cudowna sprawa. Okropnie mnie to wciągnęło, wciąż o tym myślę i spisuję sobie na kartce, co mogłabym jeszcze sobie namalić. Trochę się obawiam, ale pomyślałam sobie "A co mi tam!" i postanowiłam pokazać, co tam sobie tworzę. Na razie robię malutkie karteczki, bo po większe jeszcze nie mam odwagi sięgnąć. Poza tym chyba cierpię na horror vacui, bo ciężko mi zostawić pustą przestrzeń. Trzeba będzie popracować nad amor vacui. Jeśli ktoś nie wie, co te pojęcia oznaczają, to może sprawdzić TUTAJ (Klik) :)





A tu specjalna karteczka z okazji Walentynek, którą namalowałam dzisiaj. Jeśli się Wam spodobała i macie ochotę ją mieć lub komuś dać, to można ją sobie pobrać poniżej:


Inne też mogę udostępnić, jeśli będą zainteresowani... :) Chcecie? (Brak zainteresowania też jakoś przeżyję). :)

BTW, obchodzicie Walentynki? Mam mieszane uczucia do tego święta, ale z drugiej strony, zawsze jest miło mieć okazję do świętowania, prawda? Zawsze staramy się sobie zrobić jakąś miłą niespodziankę.

A zatem... Uściski walentynkowe!
Magda


poniedziałek, 8 lutego 2016

Pokój Mikołaja - wreszcie gotowy!

Ten pokój "robił się" od roku! Już wtedy gromadziłam elementy wystroju, takie jak półko-domek czy worek na zabawki w czarno-białe paski. Moodboard (KLIK) umieściłam na blogu w lutym ubiegłego roku, to nie do wiary! Potem był jeszcze PROJEKT (KLIK), który uległ nieco modyfikacji (choć niewielkiej) oraz stan przejściowy (KLIK), który się dobrze całkiem miał przez parę miesięcy.

Zmianie uległa przede wszystkim kolorystyka ścian. Zostałam wierna czarno-żółto-białej wizji, ale z mniejszą ilością żółtego na ścianach, do tego doszedł szary. Myślę, że to była dobra decyzja. W tzw. międzyczasie zakochałam się w brzozach i postanowiłam połączyć tę miłość z realizowanym projektem oraz kolorem żółtym. Ja jestem zachwycona tą tapetą.










Rozkład funkcjonalny się nie zmienił wcale w stosunku do projektu i bardzo się sprawdza. Pokoik ma zaledwie 9 metrów kwadratowych, a mieści wszystko, co Mikołajowi potrzeba, a nawet to, czego mu nie potrzeba! :) 

Ponadto układ ten jest przyszłościowy! W miejsce stoliczka z krzesełkami będzie można swobodnie wstawić biureczko, gdy już mieszkaniec pokoju pójdzie do szkoły.

Hitem jest oczywiście farba tablicowa, moje osobiste marzenie spełniane przy pomocy dziecka :) Na szczęście Mikiemu i Mai też się bardzo podoba. Zmiana dekoracji jest prosta, przyjemna i może być realizowana w zasadzie co dzień! Był już zimowy pejzażyk:



Klimaty rycerskie...:





...oraz kosmiczne. Tu moja parka przy pracy. Zdjęcie z telefonu, więc nieco gorszej jakości.





Najważniejsze, że Mikołaj jest zadowolony, bo że ja - to sprawa drugorzędna :)

Uściski! I serdecznie dziękuję za wizytę. Bardzo mi miło, że tu zaglądacie, to wiele dla mnie znaczy.
Magda

Meble - IKEA
Tapeta i plakat z liskiem - REDRO
półka-domek - Madam Stoltz
dywanik - HM Home


wtorek, 2 lutego 2016

Już nigdy nie kupię masła orzechowego!

Nie, żebym nie lubiła, o nie... Ale dlatego, że można zrobić samemu własne, pyszne, naturalne, bez dziwnych dodatków! Ostatnio się zraziłam, bo w składzie masła, które kupowałam, wyczytałam olej palmowy utwardzany (grrrr...). Ponadto słyszałam, że na masło idą orzechy gorszej jakości (w sumie logiczne, ale ja wolę lepszą jakość:). Kiedyś w telewizji mignęło mi, jak pan superrobotem zrobił masło w mig. Pomyślałam, że ja też mogę spróbować...

I tak wrzuciłam do blendera orzechy z odrobiną cukru i miksowałam, miksowałam aż mi się pyszne masełko zrobiło...



Domowe masło orzechowe

Składniki:
200 gramów orzechów ziemnych solonych i prażonych
2 łyżki cukru - u mnie brązowy

Wykonanie:
Orzeszki i cukier wrzucamy do blendera z ostrzami i miksujemy przez około 5 minut na gładką masę.

Uwagi: 
Ilość cukru możemy zmieniać, tak aby odpowiadała naszemu podniebieniu.
Cukier kryształ się nie do końca rozpuszcza, więc jeśli komuś to przeszkadza, może użyć cukru pudru albo np. ksylitolu.
Jeśli wolicie wersję z kawałkami orzechów ("crunchy"), to należy odłożyć trochę orzechów i dołożyć je pod koniec miksowania.
Z podanej porcji wychodzi około pół słoiczka 200 ml. Nie warto robić więcej, bo można zawsze w trymiga dorobić więcej. No chyba, że zjadacie go naprawdę dużo.


Możemy skorzystać z pomocy kuchcika. Kto by nie chciał?


Tak wyglądają kolejne etapy produkcji domowego masła orzechowego. Najpierw ze składników powstaje proszek, potem zaczyna się wytrącać olej i składniki łączą się, aby w końcu stać się kremem.


Pyyyyyyycha! Z dżemem własnej roboty. U mnie z malinowym. 





Narobiłam Wam tzw. smaka? Robicie?

Jak to z kremami bywa, modyfikacjom nie ma końca. Można dodać kakao, żeby mieć krem czekoladowo-orzechowy, daktyle, myślę że rodzynki też by pasowały. A może macie jakiś inny pomysł albo sprawdzone patenty na masło orzechowe?

Uściski,

Magda
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...