wtorek, 30 czerwca 2015

Słabość do piór

Mam słabość do piór i się tego nie wstydzę! Trudno mi się czasem na ulicy powstrzymać, żeby nie podnieść kolejnego... Są piękne, naturalne, bardzo dekoracyjne. Nie zniechęca mnie nawet teoria, że są brudne i na pewno dostanę parcha, jak je będę dotykać :) Tłumaczę sobie, że tak jak ludziom wypadają włosy, tak ptaki muszą zmieniać piórka co jakiś czas. No, ale nie ja pierwsza dostrzegłam ich piękno :) Od zawsze były traktowane jak ozdoba. 


Takie piękne inspiracje wyszperałam. Girlandka z piór za mną chodzi od jakiegoś czasu, kiedyś się wezmę. Nawet już wszystko mam - i piękny sznurek, i piórka, wystarczy kropelka kleju i supełek...

4.bp.blogspot.com

Ewentualnie kawałek drewienka...

lapetitefabriquedereves.blogspot.nl



Do tej lampy poniżej akurat nie jestem przekonana. Ale pomysł jest ciekawy, trzeba przyznać. 


Fantastyczny, prosty pomysł. Piórka i taśma klejąca. Wykorzystam kiedyś w moim domku na wsi, jak już go będę miała :)




I kolejny oczywisty pomysł - zamiast kwiatka w wazonie/butelce. Jestem na tak!


Wszystkie powyższe nieopisane zdjęcia pochodzą STĄD.

Kolejna świetna inspiracja. Skąd by tu wziąć takie ramki? No, ale przecież nie muszą być przezroczyste, zwykłe też się nadadzą. 

www.trgram.com

Parę fotek z mojego podwórka. 




Teraz moje piórka w butelkach stoją na kominku. Między puszkami malowanymi przeze mnie, o których pisałam TUTAJ... 


... a obrazkiem malowanym przez Arine, o której z kolei piszę w TYM POŚCIE.


Zamawiałam u niej obrazek na urodziny koleżanki i w bonusie dostałam taką śliczną reprodukcję. Moim zdaniem przeurocza!


U Majeczki w pokoju na lustrze wisi pióropusz. Ostatnio się przydał na indiańskich urodzinach :)


A oto, co udało mi się wyszperać w naszych sklepach internetowych:


1. metalowe pudełko - Ahoj Home, ahojhome.pl
2 i 3. poduszki Nord Style na platformie DaWanda
4 i 5. plakat nietylkona.pl
6 i 10 filiżanka i kieliszki do jajek od mojej ukochanej Kalvy - kalva.pl
7 i 8. poduszki livebeautifully.pl
9. ozdobne piórko - decorolka.pl

Ktoś tu jeszcze jest fanem piór wszelakich?

Uściski!
Magda
PS Witam serdecznie nowych zaglądaczy! Dziękuję!
M

wtorek, 23 czerwca 2015

Konkurs i warsztaty fotografii kulinarnej

Kupię doładowanie czasu, ktoś wie, gdzie można nabyć??? To niewiarygodne jak czas ucieka, trzeba go wciąż gonić! Z drugiej strony - dużo się dzieje.

W sobotę miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach kulinarnych na zamku w Gniewie zorganizowanych przez Stowarzyszenie Kucharzy Polskich. Tego samego dnia odbywało się wręczenie nagród w konkursie fotografii kulinarnej organizowanej przez to samo stowarzyrzenie, w którym wzięłam udział. Jak to się stało, opowiem zaraz :) Konkurs podzielono na trzy kategorie, w każdej był zadany temat. I tak profesjonaliści fotografowali makaron, blogerzy kulinarni wołowinę, a amatorzy (czyli ja) jajko. Gdy dostałam maila, że moje zdjęcie przeszło do finału, omal nie spadłam z krzesła! Bardzo się ucieszyłam. Oto zdjęcie, które poszło w świat:


A  TUTAJ cała galeria zdjęć finałowych. Czyż nie są fantastyczne???

A jak to się w ogóle stało, że wysłałam to zdjęcie? Bardzo lubię fotografować, co wszyscy już zapewne wiedzą. Kiedyś mimochodem koleżanka poleciła mi lekturę "Ujęć ze smakiem" Helene Dujardin (dzięki Jola:). Potem okazało się, że to żelazna pozycja każdego początkującego fotografa i blogera kulinarnego. Kolega z pracy, który fotografuje, zobaczył u mnie tę książkę i podesłał mi link do konkursu (dzięki Paweł :). Pomyślałam sobie, a co mi tam, przynajmniej się czegoś nauczę i wysilę mózgownicę... :)

A tak przy okazji, polecam książkę Helene Dujardin, jest fantastyczna!


Finaliści mogli zapisać się na warsztaty fotografii kulinarnej, co oczywiście pospiesznie uczyniłam. I tak oto w sobotę 20 czerwca miałam okazję poznać osobiście część autorów fantastycznych zdjęć jedzenia, które są w podlinkowanej wyżej galerii. Spotkanie poprowadził  Jakub Kazimierczyk, którego prace możemy podziwiać w reklamach m. in. Starbucksa czy Pizzy Hut. Najpierw opowiedział o tym, jak sam pracuje, z czego korzysta, co najbardziej lubi i czego unika. A potem przeszliśmy do części praktycznej, do której wszystkich świerzbiły już ręce. Dla mnie, która jestem kompletnym amatorem, najciekawsze było to, jak pracują profesjonaliści.

Nagrody sponsorował Olympus OM-D i podczas warsztatu można było sobie wybrać aparat i obiektyw, by na nim pracować. Ja jednak postanowiłam zostać przy moim Canonie.

Tak mniej-więcej chyba wygląda studio zawodowego fotografa... A gwiazda sesji leży skromniutko pośród tych machin pośrodku.


Dla mnie to kompletny kosmos. W ogóle nie znam się na sztucznym świetle! A tu taka machineria! I w dodatku wszystko ma swój cel i sens!


Jakub korzysta także z wielu gadżetów, które nie pochodzą ze sklepu fotograficznego. Np. taką blendę można zrobić sobie samemu za kilka złotych. Światło przepuszczone przez luksfer także daje świetne efekty.




Scenkę można fantastycznie doświetlić najzwyklejszym lusterkiem. 


A tu coś, co Jakub nazywał, o ile dobrze pamiętam, gobo. Jest to konstrukcja z rurki aluminiowej i srebrnej taśmy izolacyjnej. Koszt także kilka złotych. Jego zadaniem, podobnie jak luksfera, jest urozmaicenie tła, rzucenie atrakcyjnych plam światła. Mnie to kojarzy się z piknikiem w sadzie, gdzie letnie światło przepuszczają młode liście drzew...




Scenka zaaranżowana przez Jakuba. "Aktorzy" stoją na deskach pomalowanych na biało. Albo nie, przecież na stole w sadzie albo wiejskiej kuchni... Ponieważ jestem kompletnym laikiem w kwestii sztucznego oświetlania, było to dla mnie niesamowitym przeżyciem. W ciężkim szoku byłam też (choć teoretycznie o tym słyszałam), gdy mój aparat podpięłam pod tzw. gorącą stopkę (czyli tam, gdzie się wpina flesz) i wszystkie ustawienia światła zadziałały w momencie wyzwolenia migawki! Zastosowałam się pod wytyczne Jakuba co do ISO, przysłony i czasu naświetlania i wyszło coś takiego.


Jakub pokazywał także możliwości nowych aparatów. Powiem szczerze, że chwilowo przekraczają moją percepcję. Zapamiętałam przede wszystkim sterowanie aparatem przez telefon... I ustawianie ostrości na danym obiekcie palcem na wyświetlaczu :) W każdym razie opcji jest mnóstwo i na pewno są przydatne. Ale ja na razie zostanę przy wyzwalaniu migawki ręcznie.

W pierwszej scenie ćwiczyliśmy sztuczne oświetlenie. W kolejnych stawialiśmy na naturalne światło, co jest mi zdecydowanie bliższe i co na razie chcę ćwiczyć. Na sztuczne jeszcze przyjdzie czas. Tak wyglądają kulisy zdjęcia, w którym główną rolę zagrała mozzarella. Za tło służą panele z marketu :) Ale trzeba uważać, nie każde się nadadzą. Te zbyt plastikowe podobno wychodzą słabo na zdjęciu. Widać ich sztuczność.


Klimat jak na włoskim stole, prawda? 


Kolejnym obiektem były gofry. Tutaj Jakub pokazywał, jak przydatny jest statyw z możliwością wygięcia go do poziomu. 


A poniżej moje wprawki. 




Zacznę chyba też gromadzić rekwizyty :) I tak jestem gadżeciara sprzętów domowych, ale teraz mam wymówkę - no przecież potrzebuję do sesji... Profesjonaliści polują na cudeńka na pchlich targach, po strychach i piwnicach, mają zawsze oczy szeroko otwarte i to, co dla kogoś może być rupieciem, może się okazać kluczowym elementem sesji. To samo z tłami i podkładami - stare deski, panele, tapety... Wszystko się może przydać!

Niesamowite było także to, gdy Jakub w czasie rzeczywistym obrobił zdjęcie w Ligthroomie, które moim zdaniem już wcześniej było bardzo ładnie. Potem zestawił oba zdjęcia i różnica była ogromna, choć to przecież było wciąż to samo zdjęcie! Mam wrażenie, że łuski opadają mi z oczu i zaczynam dużo więcej widzieć.

Jakie mam wnioski po spotkaniu? Że mnóstwa rzeczy nie wiem. I wcale mi to nie przeszkadza. Na razie chcę ćwiczyć robienie pięknych zdjęć wykorzystując to co mam. Nie mam zamiaru inwestować w sprzęt oświetleniowy. Będę wykorzystywać naturalne światło i ew. gadżety pomagające je zmodyfikować, czyli blendy, lusterka, itp. Póki nie poczuję, że to mi nie wystarcza. Jestem ogromną fanką zdjęć Kingi Błaszczyk z  Green Morning i Helene Dujardin z  Tartelette. One właśnie tak pracują, a efekty ich pracy są oszałamiające!!! Najważniejszy jest pomysł. Technika w realizacji pomaga, ale można zrobić naprawdę fantastyczne zdjęcia mało zaawansowanym sprzętem, wykorzystując zastane światło i posiadane rekwizyty.

Cieszę się także, że mogłam poznać świetnych ludzi. To zawsze jest największa wartość takich spotkań. 

W tym samym czasie co warsztaty na dziedzińcu zamku odbywały się Dorszowe Żniwa. Bardzo szanowne jury oceniało zmagania kucharzy. Poznajecie tego pana z wąsem?


To by było chyba na tyle. Ależ się rozpisałam!!! Bardzo się cieszę, że mogłam wziąć udział w takiej przygodzie, że poznałam fantastycznych ludzi, że miałam okazję zobaczyć, jak pracują profesjonaliści. W przyszłym roku na pewno też wezmę udział! W międzyczasie będę się mocno dokształcać, pstrykać, robić sesje. Może wygram??? ;)

Uściski i dziękuję serdecznie za wizytę!

Magda

czwartek, 11 czerwca 2015

I love my Chemex!

Zaparzacz firmy Chemex zobaczyłam kilka miesięcy temu na jakiejś fotografii w sieci. I się zakochałam! W dizajnie oczywiście. Jest przepiękny. Dopiero potem zaczęłam się wczytywać w całą filozofię mu towarzyszącą. A potem koleżanki z pracy zrobiły mi cudowną niespodziankę! I oto jest mój wymarzony, własny prywatny chemex! Kolejne cudo mogę odhaczyć z mojej dreamlisty :)


Dlaczego chemex jest taki wyjątkowy i ma rzeszę fanów? Przede wszystkim jest piękny, co się rzuca w oczy jako pierwsze. Tak piękny, że zagościł na stałe w nowojorskim muzeum sztuki nowoczesnej (Museum of Modern Art), a Instytut Technologii w Illinois umieścił go na liście stu najlepszych współczesnych projektów. Wymyślił go pewien niemiecki chemik w 1941 roku. Czyż nie wygląda jak element wyposażenia laboratorium? 

hmm... jakie by tu ciasto zrobić z brulionu mamy?

Szkło, z którego jest zrobiony nie przyjmuje żadnych zapachów, a tym samym nie wpływa na smak kawy. Parzenie kawy odbywa się na zasadzie ekspresu przelewowego, ale jest z nim związany cały rytuał. Po pierwsze, należy używać specjalnych filtrów, które najpierw należy zwilżyć gorącą wodą, aby pozbyć się papierowego posmaku i ogrzać dzbanek. Wodę wylewamy, następnie nasypujemy kawę, najlepiej świeżo zmieloną, i zalewany tylko tak, aby ją zamoczyć i czekamy około 30 sekund. W tym czasie pozwalamy kawie rozwinąć pełnię smaku. Następnie dolewamy tyle wody, ile potrzebujemy. Są dokładne wytyczne, ale ja po prostu sypię miarkę na jedną kawę i leję wody "na oko". 


Kawa wychodzi bardzo czysta, jakby przejrzysta w smaku. Odkąd mamy nowy zaparzacz, rzadko pijemy inną. Pycha!


Jest tak ładny, że pojawia się tu i ówdzie na ekranie. Wiem na pewno, że pojawił się w filmie "Dziecko Rosemary".


Ale nie tylko. Także w serialu "Przyjaciele" czy przygodach Jamesa Bonda "From Russia with Love" (podaję za quillscoffee.com).


Cudowny mariaż funkcjonalności z urodą. Ja się złapałam na powierzchowność, ale wnętrze także okazało się piękne. Kawa jest przepyszna! I z ładnego dzbanka lepiej smakuje, prawda?

Uściski!
Magda

sobota, 6 czerwca 2015

Domowe lody!

Drodzy Zaglądacze! Wiem, wiem, ostatni post był ponad tydzień temu... Cóż, nie zostało mi nic innego jak przeprosić regularnych czytelników i obiecać poprawę :) Pozwolę się jednak wytłumaczyć - dużo pracy, ospa w domu (tylko albo aż wietrzna), dużo pracy... A, już mówiłam. I jeszcze to, że nie potrafię wrzucić posta "zajawkowego", o ile wiecie o co mi chodzi. Tę funkcję przejął Facebook, do którego serdecznie zapraszam. Tam wrzucam coś co i rusz, a tu bardziej dopracowane kawałki. Może trzeba to zmienić.

Ostatnio coś się kulinarnie u mnie zrobiło. Co rusz coś ciekawego wynajdę, i jak tu się z Wami nie podzielić? Jakiś czas temu dostałam przepis na lody domowe. 


Uwielbiam lody, a te kupne często listą składników biją na głowę spis powszechny. Zatem wzięłam się do dzieła. Skład może też nie zachwyca specjalnie, ale przynajmniej wiadomo, co w nich jest!

Podaję przepis, który dostałam, a potem dodam swoje trzy grosze.

LODY ALI
3 jajka
1 szklanka cukru
2 opakowania śnieżki do ubijania
1/2 litra mleka
2 serki homogenizowane

Zmiksować śnieżkę z mlekiem. W osobnej misce ubić całe jajka z cukrem* na puch, następnie dodać serki homogenizowane. Wymieszać zawartość obu pojemnikach ze sobą. To jest BAZA do lodów. 
*Szklanka cukru to za dużo. 3/4 spokojnie wystarczy.

I teraz jest miejsce na naszą inwencję twórczą. Ja podzieliłam otrzymaną bazę na dwie części. Do jednej dodałam 3 zmiksowane banany, do drugiej pół kilo zmiksowanych truskawek. Myślę, że kombinacjom nie ma końca! Można dorzucić pokruszone ciasteczka, czekoladę, kakao, inne świeże owoce, zmiksowane bądź w kawałkach, rodzynki, bakalie, orzechy wszelakie... Wlać do osobnych pojemników, lub warstwami do jednego... Co kto lubi!!! Uwaga - z tej porcji wychodzi sporo! Na początek można spokojnie zrobić z połowy.


Część wlałam do pojemników po lodach, a część do tych cudnych foremeczek, z niezawodnej Ikei ofkors... I chyba dokupię więcej! Choć lody nie mają intensywnych kolorów jak kupne, ja uważam to za atut, bo wiem, że nie mają sztucznych barwników. W smaku są przepyszne! Mój mąż powiedział, że lepsze niż kupne.

 

Zatem z czystym sumieniem mogę Wam polecić ten przepis. Dzieciom baaaardzo smakowało!



Dorosłym zresztą też...
Dajcie znać, jak zrobicie!

Uściski,
Magda



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...