środa, 20 kwietnia 2016

Jaglany budyń - pyyyycha!


Znacie już? Mnie się zdaje, że już wszyscy znają... :) Doskonały pomysł na zdrową, słodką przekąskę. Można jeść bez (większych) wyrzutów sumienia. No to co z tego,że cukier, oj tam oj tam. Człowiek czasem musi sobie trochę pocukrzyć. Ale za to, oprócz niego, królowa kasz, czyli jaglanka, prozdrowotny olej kokosowy (ostatnio robię na nim wszystko), mleko... Same zdrowe rzeczy!

Inspiracją jest przepis z niezawodnej Jadłonomii KLIK. Marta Dymek powinna dostać order za krzewienie dobrych nawyków żywieniowych wśród Polaków. Ode mnie ma już kilka (wirtualnych). 


Cukier, sól i wanilia - rzeczy względne, do smaku. Ale uwaga, bardzo ważne są proporcje i przy nich nic nie majstrujcie!!! Bo Wam wyjdzie twarda klucha albo rzadkie błocko.

BUDYŃ JAGLANY

Składniki
na 4-6 porcji (ja serwuję w filiżankach)

1/3 szklanki kaszy jaglanej
2 szklanki mleka (krowiego lub roślinnego)
2 łyżki oleju kokosowego
3 łyżki cukru trzcinowego albo ksylitolu
1/2 łyżeczki esencji waniliowej
szczypta soli


Wykonanie
Kaszę wsypać na sitko i przelać zimną, a potem wrzącą wodą, żeby ją pozbawić goryczki.
Następnie zagotować mleko, dodać kaszę, cukier, olej, sól i esencję waniliową i gotować na małym ogniu około 15-20 minut. Następnie zmiksować na gładką masę ręcznym blenderem i przelać do przygotowanych naczyniek. Po wystygnięciu przechowywać w lodówce. Serwować z sokiem, dżemem, miodem albo syropem. Pyyyyycha!



I jak, narobiłam Wam smaka? Powiem szczerze, że sama sobie go narobiłam :)
Smacznego!

Magda





środa, 13 kwietnia 2016

Jak z baśni braci Grimm

Królewna Śnieżka, zmęczona ucieczką i wyczerpana strachem, osunęła się na ziemię. Nie miała już sił biec. Siedziała dłuższą chwilę, zanim zmysły zaczęły znowu pracować. Coś się zmieniło. Za plecami nie czuła, jak przez ostatnie kilka dni, zimnego kamienia czy chropowatej kory drzewa. Odwróciła się i zobaczyła, że opierała się o pięknie wypolerowane, przyjemne w dotyku drewno. Podniosła wyżej wzrok, by zobaczyć niesamowity spektakl. Kobaltowa rzeka migotała na czarnym tle, zmieniając kształt i barwy niczym zorza polarna. Królewna wstała, by ze zdumieniem stwierdzić, że opierała się o stół. Rzeka zajarzyła się mocniej. "To są czary... Chyba postradałam zmysły", pomyślała. Z trudem oderwała wzrok od niesamowitego widoku, by za nim ujrzeć piękny domek, który zdawał się zapraszać do środka. "Czyżby mój los się odmienił na lepsze?"

Wybaczcie mi nieco ten kiczowaty wstęp, ale nie mogłam się powstrzymać :) Sami zobaczcie, co go sprowokowało. Stół. Baśniowy. Czarodziejski. Idealnie nadający się jako element scenografii filmu o czarodziejkach i wiedźmach.


Ten niezwykły przedmiot powstał w umyśle i pracowni KASPARO KLIK. Do jego budowy użyto trzech głównych materiałów: drewna, szkła i żywicy, połączonych z najwyższą starannością i precyzją. Spójrzcie, jak zachowuje się (tak, nie przejęzyczyłam się) na żywo. 


Jak pisze producent "Nowoczesny stół KASPARO I pozwala na dyskretną interakcję z użytkownikiem. Wykryje obecność osoby w pobliżu za pomocą niewidocznych czujników ruchu. Pod wpływem dotyku zareaguje również na zaprogramowaną przez użytkownika sekwencję delikatnych stuknięć. W odpowiedzi na dostarczone bodźce, pozwoli nacieszyć oczy dynamicznymi animacjami imitującymi płynącą wodę, przy użyciu najnowszych rozwiązań programowalnej technologii LED. Aby to osiągnąć, potrzebne jest oczywiście dostarczenie energii elektrycznej. Na tym polu produkt wykazuje się dość dużą autonomią, może być zarówno podłączony na stałe do sieci elektrycznej, jak i pracować miesiącami na wbudowanym akumulatorze."

Pierwszy raz spotykam się z interaktywnym stołem, w dodatku tak zachwycającym. Jego uroda przywodzi na myśl potęgę natury, rzekę, kanion, kształtującą się skorupę ziemską, a z drugiej strony rozgwieżdżone niebo, pulsowanie kosmosu, drogę mleczną czy zorzę polarną. Majstersztyk. Niesamowity.





Co ciekawe, każdy sprzedany stół oznacza jedno zasadzone drzewo. W ten sposób firma chce zwrócić uwagę na kurczące się zasoby naturalne i podkreślić swoją filozofię: Kasparo patrzy w przyszłość, ale nie zapomina o przeszłości i oddaje naturze co zabrał dla siebie.




Mnie bardzo taka filozofia odpowiada. Przestańmy zachowywać się jak pępek świata, bo w końcu nam to bokiem wyjdzie. Chciwość nigdy nikomu nie wyszła na dobre. Bierzmy, ale i dajmy coś od siebie. A stół nawet i bez clue programu, jakim jest podświetlany interaktywny element, prezentuje się znakomicie. Charakteryzuje się doskonałymi proporcjami i świetnym wykonaniem.




Poczuliście tę magię? Ja już się w nim zadurzyłam. Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę go na żywo.

A, i mam sugestię do producenta. Kolejny model, Kasparo II, powinien być w kolorze ognia, by przywodzić na myśl rzekę lawy wulkanicznej po erupcji.

Uściski!
Magda

Post powstał we współpracy z firmą Kasparo. Wszystkie zdjęcia pochodzą z jej strony: www.kasparo.pl

niedziela, 3 kwietnia 2016

Słoje wecka w nowej roli

Jak byliśmy mali, to mama robiła mnóstwo przetworów: dżemy, soki do rozcieńczania, kompoty, przeciery... Nie było to zresztą nic nadzwyczajnego, wszystkie panie domu tak robiły, trzeba było sobie jakoś radzić w ciężkich czasach (jestem dzieckiem PRL-u), gdy na półkach sklepowych królował ocet i syrop jarzębinowy. W ogrodzie rósł koperek, pietruszka, szczypiorek, pomidory, ogórki, maliny, rabarbar, poziomki, jabłoń, wiśnie, śliwa, agrest oraz szpaler czarnych porzeczek, które przez wiele lat źle mi się kojarzyły, bo pierwszą rzeczą jaką musieliśmy zrobić na początku wakacji było właśnie oberwanie owocków z około 12 krzaków, jak sądzę. Teraz to jedne z moich ulubionych owoców. Mama robiła z nich dżemy i soki. Jakże myśmy nie doceniali jej ciężkiej pracy! W ogóle nie chcieliśmy tego jeść! Dzisiaj nie mogę tego pojąć i jestem wdzięczna za każdy kopsnięty przez nią słoiczek. Jej dżem wiśniowy nie ma sobie równych.

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak moja kochana mama robiła kompoty w słojach wecka, czyli tak zwanych wekach. Zresztą do dziś mówi się o wekowaniu, od tejże nazwy właśnie. Dla młodszych małe wyjaśnienie: weck to pękaty słoik ze szklaną pokrywką, na której zazwyczaj widniała nazwa producenta. Do zamykania należało użyć także specjalnej gumki i coś w rodzaju metalowego spinacza zwanego sprężyną. Wyglądał TAK KLIK (BTW, niezła cena...). Był to poprzednik słoika typu twist, czyli takiego, jakiego używa się obecnie.

W piwnicy mam jeszcze takie słoiki. Okropnie mi się podobają. Próbowałam w nich trzymać kasze, ale ponieważ są pękate, zajmowały mi w szafkach za dużo miejsca. Ostatnio wymyśliłam, żeby w nich posadzić zioła. Spodobał mi się pomysł, żeby było widać ziemię i korzonki.



Łopatka pożyczona od dzieci w dłoń, ziemia z kompostu i do roboty! W słojach na razie zamieszkały kolendra i mięta, a planuję jeszcze na pewno bazylię. A może i jeszcze coś?





Na sesję załapał się także owies, który kupiłam na Wielkanoc.
 

Zioła zamieszkały tradycyjnie na parapecie, obok mojej cudownej miętowej wagi retro. Chyba im dobrze razem.


Jak Wam się widzi ten pomysł? Fajnie, że widać matkę ziemię? Czy wolicie może tradycyjne, nieprzejrzyste doniczki?

Uściski i dziękuję za każdą wizytę i komentarz!
Magda

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...