poniedziałek, 22 lutego 2010

W końcu mam coś do pokazania...

... a nie tylko wciąż te podróże i chleb:) Wszak nie samym chlebem człowiek żyje, czasem też dekupażem.

Straszyli nas, że będzie straszna zima do końca marca, a tu odwilż. I bardzo dobrze. Mamy już cztery medale na igrzyskach, czyli ogólnie nie jest źle. Ja mam ponad 200 stron do przetłumaczenia do 15 marca, oczywiście miałam kupę czasu na to, ale jak zwykle pracuje mi się najlepiej, gdy termin goni. Nawet już z tym nie walczę. Ten typ tak ma. Dziś z przyjaciółką stwierdziłyśmy, że to ma sens, bo tak wychodzi lepsza stawka za godzinę pracy, hehehehe.

Ale do rzeczy. Udało mi się zrobić cztery prace. Pierwsza to herbaciarka z wykorzystaniem szablonu, którym się chwaliłam jakiś czas temu.


Na początku chciałam, aby tekst stanowił wyłącznie tło pod motyw, ale tak mi się spodobała wersja basic, że postanowiłam nic nie naklejać. Dałam tylko spękania dwuskładnikowe (moje pierwsze doświadczenie z tymi spękaniami firmy Heritage, bardzo pozytywne zresztą, wcześniej pracowałam na Stamperii) i lekką patynę. W każdym razie szablon na pewno wchodzi w poczet moich ulubionych efektów. 

Następna praca to pudełko na dwie talie kart z hinduskim słonikiem na szczęście. Wykończenie jak w herbaciarce plus szaleństwo w postaci domalowanych kropeczek:)


Następny jest chustecznik, w którym wykorzystałam piękne (moim skromnym zdaniem) akwarelowe maki. Nie kombinowałam tu zbytnio w sensie domalówek czy wstążeczke, ponieważ serwetka jest wystarczająco zdobna.




I na koniec taca: połączenie bejcy i farby, lekka przecierka, serwetka oraz domalowanie krzywych rameczek. Bardzo lubię połączenie farby z bejcą, uważam że tak często jest ciekawiej. Zastanawiam się tylko, czy nie dorobić sepiowych cieniowań. Pomyślę jeszcze.




A poza tym czytam "Pod słońcem Toskanii" Frances Mayes. Kiedyś zrobiłam jedno podejście po obejrzeniu filmu, ale jakoś nie zmęczyłam. Teraz natomiast czyta mi się wspaniale! I tęsknię za słońcem i letnimi krajobrazami. Może dlatego lepiej mi "wchodzi", bo sama jestem po dużym remoncie? I może dlatego, że bardziej wgłębiłam się w uroki kucharzenia, włącznie z zamykaniem smaków lata w błyszczących słoikach i butelkach? Może po prostu ta książka jest dla trochę dojrzalszych (sic!) osób, które zaczynają się uczyć, jak doceniać drobne codzienne przyjemności w postaci smaków, widoków, miłych słów i gestów? Polecam tę książkę pachnącą pomidorami suszonymi na słońcu, zwłaszcza w przededniu wiosny, kiedy u nas jeszcze szaro i buro...

środa, 10 lutego 2010

Chleb nasz powszedni

Przede wszystkim witam serdecznie nowych obserwujących. Jest to dla mnie niezwykle miłe, że chce Wam się tu zaglądać. Aż się chce coś pisać.

Ale do rzeczy - od trzech tygodni piekę chleb. Chodziło mi to po głowie od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłam się za to wziąć. Przypadkiem dowiedziałam się, że koleżanka piecze i chętnie odda zaczynu na pierwszy chleb (dzięki Hania:). Pierwszy nie był zbyt udany. Nie wyrósł specjalnie, bo rozdzieliłam go na trzy foremki zamiast zamiast na dwie, a poza tym "przefajnowałam". W przepisie stoi, że ma być 1 kg mąki pszennej białej i pół kilo żytniej z pełnego przemiału, a ja dałam kilo pszennej z pełnego przemiału i pół kilo żytniej z pełnego przemiału, co sprawiło, że chleb był za ciężki. Ale teraz za każdym razem jest coraz smaczniejszy! Ostatnio wrzuciłam orzechów laskowych i śliwek suszonych, pychota! Wychodzą mi dwie duże foremki keksowe. Pół jednego oddaję mamie, a nam wystarcza na tydzień półtora. Jest niezwykle syty - mężowi wystarczają dwie kanapki z niego do pracy. Raz zrobiłam mu trzy, to nie zmęczył:) No i ma zbawienny wpływ na układ trawienny:D (ale mi się rymło!). Ma długą przydatność do spożycia - co najmniej tydzień, bo na więcej nam nie wystarczyło jak dotąd:)

A oto i on w blasku fleszy i bez:


 

Zabawne jest to, że to co uchodziło kiedyś za jadło najbiedniejszych - czyli ciemny chleb z otrębami - dziś uchodzi za rarytas, kosztuje majątek i doczekało się etykietki "ekologiczne" albo "organic". 

Warunkiem koniecznym upieczenia takiego chleba jest oczywiście zaopatrzenie się w zaczyn bądź zakwas. Można zrobić samemu, ale takim początkującym jak ja radzę znaleźć kogoś, kto użyczy. Pięknie pisze o chlebie i wypiekach Liska: http://pracowniawypiekow.blogspot.com/. Dużo można się też dowiedzieć tu: http://www.chleb.info.pl/. Dziewczyny są już niezwykle biegłe w tej sztuce.

A oto przepis z moimi drobnymi modyfikacjami:

1 kg  mąki pszennej (np. wrocławskiej)
0,5 kg mąki żytniej, razowej, graham lub orkiszowej
1 szkl. otrąb pszennych, owsianych lub orkiszowych
4 łyżeczki soli
4 łyżeczki cukru
4 łyżki oleju (ja daję oliwę z oliwek)
i teraz co kto ma pod ręką, np.:
pestki słonecznika
pestki dyni 
siemię lniane
orzechy, śliwki, rodzynki, sezam (i co jeszcze wyobraźnia podpowie - w przepisie podstawowym było po jednej szklance pestek z dyni, słonecznika i siemienia lnianego).

Suche produkty wymieszać, dodać 1,5 litra ciepłej wody, wymieszać (w przepisie było ręką, ale ja używam miksera i jakoś się chlebek na mnie nie obraził).

Dodać zaczyn, wymieszać.

Do słoika odłożyć pięć łyżek ciasta na zaczyn (na kolejny chleb). Odstawić do lodówki, przechowywać do siedmiu dni (wydaje mi się, że mógłby stać dłużej, ale u nas nie miał jeszcze takiej szansy).

Ciasto z zaczynem przełożyć do dwóch lub trzech (ja daję do dwóch) foremek keksowych wysmarowanych tłuszczem (u mnie oliwa) i wysypanych płatkami owsianymi (albo czymś innym na co mamy ochotę - sezamem, otrębami). Postawić w ciepłym miejscu (stawiam na ciepłym kaloryferze) na 8 godzin albo na noc, żeby wyrosło, przykryte folią srebrną wysmarowaną olejem, żeby się nie przyklejało (w przepisie jest mowa o ściereczce lnianej, ale jak dla mnie to niepotrzebny ambaras). Przed włożeniem do piekarnika posmarować górę zwilżoną dłonią albo spryskać spryskiwaczem.

Piec najlepiej w piekarniku z termoobiegiem.

- najpierw 10 minut w temp. 60 stopni,
- następnie podnieść temp. do 150 stopni i piec kolejne 10 minut,
- po czym podnieść do 180 stopni i piec przez godzinę,
- gorący wyjąć z foremek i postawić "do góry nogami", żeby się nie zaparzył.

Trochę czary-mary z tymi różnymi temperaturami, ale na razie tak robię, choć wyczytałam w necie, że można piec przez 1,5 godziny w 180 stopniach.

Smacznego!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...